Mimo protestów trwa transformacja wschodnioniemieckiego wybrzeża Bałtyku, które zmienia swój charakter z turystyczno-rybackiego na przemysłowo-energetyczny. W dotychczas spokojnych portach w rejonie Rugii powstaje infrastruktura dla obsługi gazoportów oraz bazy serwisowe dla morskich farm wiatrowych. Granicząca z Polską Meklemburgia – Pomorze Przednie nigdy nie była potentatem, jeśli chodzi o funkcję handlową w portach, pozostając w cieniu dużych zachodnioniemieckich graczy. To się nie zmieni, natomiast przyszłością regionu jest rozwój przemysłu morskiego stanowiącego zaplecze dla szeroko rozumianej energetyki morskiej – zarówno tradycyjnej (gazoporty), jak i dla morskich farm wiatrowych.

Inspirujące początki

Niemcy są dużo bardziej niż Polska zaawansowane, jeśli chodzi o rozwój morskich farm wiatrowych, ale wcale nie musiało tak być. Historia niemieckiego sektora morskiej energetyki wiatrowej zaczyna się w 2005 r. na Morzu Północnym, gdzie rok wcześniej powstały pierwsze wiatraki przybrzeżne (tzw. nearshore). Niemcy planowały jednak rozwój swoich instalacji na otwartych akwenach Morza Północnego, chociaż ogólna sytuacja wcale nie motywowała do rozwoju tego typu projektów. Już wtedy dużo mówiło o ekologii i potrzebie odejścia od węgla, ale temat zmian klimatycznych stał się priorytetem dopiero półtorej dekady później. Niemcy wciąż opierały znaczną część miksu energetycznego na energetyce jądrowej – decyzja o wygaszeniu atomu przyszła dopiero 6 lat później, po katastrofie w japońskiej Fukushimie z 2011 r. Ponadto niemiecko-rosyjskie projekty gazowe (w tym Nord Stream i późniejszy Nord Stream II) były nadal rozwijane. Co więcej, tani rosyjski gaz miał stać się podstawą niemieckiej polityki gospodarczej, oprócz energetyki był też surowcem w przemyśle. Jednym słowem, nic nie zapowiadało sukcesu MEW, wręcz przeciwnie.

Warto dodać, że w latach 2005–2008 Niemcy startowały w inwestycjach branży MEW z tej samej pozycji, co Polska. Dużo się wtedy mówiło o pierwszych sukcesach morskich wiatraków stawianych przez Danię i Wielką Brytanię, co skłaniało Polskę i Niemcy do prób naśladownictwa. Warto pamiętać, że Polska w tym okresie intensywnie poszukiwała nowego pomysłu na energetykę, bo jasne było, że nie da się w nieskończoność opierać gospodarki na węglu z coraz bardziej wyeksploatowanych kopalń. To wówczas pojawiły się pierwsze próby powrotu do budowy elektrowni atomowej w Polsce, po tym, jak w 1989 r. zrezygnowano z Żarnowca. Na topie były też dyskusje o zgazowywaniu węgla, wydobyciu ropy z nowych krajowych źródeł, pojawił się temat gazu łupkowego i w tym właśnie kontekście mówiono też o wiatrakach na morzu.

Ostatecznie nic z tych projektów nie wyszło, poza jednym – rozwojem wydobycia ropy na polskich wodach Bałtyku. W czasie, gdy Niemcy nieśmiało eksperymentowali z morskimi farmami wiatrowymi, Polska stawiała platformy wiertnicze, a spółka Lotos Petrobaltic całkiem nieźle sobie radziła z innowacyjnymi projektami. Przykładowo, gaz ziemny towarzyszący wydobyciu ropy jest transportowany do zbudowanej w 2002 r. elektrociepłowni we Władysławowie, która zaopatruje miasto w ciepło i energię elektryczną. Pod względem technologicznym i nawigacyjnym projekty związane z wydobyciem ropy w polskiej części Bałtyku mają wiele wspólnego z morskimi farmami wiatrowymi, zatem wydawałoby się, że już wtedy ta gałąź się w Polsce rozwinie. Stało się inaczej i trochę paradoksalnie: startując z tych samych pozycji, to Niemcy rozwinęły branżę morskich farm wiatrowych, mimo że kraj ten jest oskarżany o budowanie swojej pozycji gospodarczej na paliwach kopalnych sprowadzanych z Rosji. Polska dopiero teraz de facto startuje z morską energetyką wiatrową, z 20-letnim opóźnieniem względem zachodniego sąsiada, chociaż tego opóźnienia wcale nie musiało być.

Rezygnacja z atomu pomogła wiatrakom

Pierwsze projekty pilotażowe w Niemczech powstały już w 2004 r., jako nearshore, czyli wiatraki przybrzeżne, na wzór podobnych instalacji z Danii i Wielkiej Brytanii. Jest to technologicznie łatwiejsze, ale budzi większe kontrowersje: wiatraki widoczne z lądu niszczą krajobraz widziany z plaży, wywołują protesty mieszkańców i branży turystycznej, wpływają negatywnie na wrażliwy ekosystem przybrzeżny. Wiatraki na otwartym morzu nie budzą takich kontrowersji, są też z reguły wydajniejsze ze względu na większą siłę wiatru. Chociaż i tu muszą być budowane z poszanowaniem zasad ochrony środowiska oraz w sposób niewpływający negatywnie na żeglugę morską.

Gdy w 2005 r. na platformie badawczej FINO prowadzono pomiary, wątpliwości było sporo – również ekologicznych. Zastanawiano się, czy farmy wiatrowe na otwartym morzu nie wpłyną negatywnie na ekosystem, w tym na ptaki. Ostatecznie wpływ ekologiczny okazał się dużo mniejszy, niż myślano. Decyzja o budowie pierwszej niemieckiej pełnomorskiej farmy wiatrowej zapadła w 2007 r. i do końca nie była pewna, zwłaszcza że Niemcy użytkowały wtedy jeszcze elektrownie atomowe, a priorytetem była budowa gazociągu Nord Stream. Budowa farmy Alpha Ventus zaczęła się w 2008 r., a otwarto ją w 2010 r. Powstało 12 wiatraków, które miały za zadanie wytwarzać prąd. Funkcjonowanie farmy pozwoliło także na zebranie doświadczeń dla budowy późniejszych, dużo poważniejszych projektów. Jak przyznają uczestnicy projektu, wszystko było dla nich nowe, nie mieli do dyspozycji obecnie stosowanych wyspecjalizowanych statków, korzystali z jednostek handlowych, które były konstrukcyjnie i nawigacyjnie przystosowane do innych celów. Mimo to projekt Alpha Ventus okazał się dużym sukcesem, którego nikt się nie spodziewał. Otworzył drogę do rozwoju kolejnych farm na Morzu Północnym, a później również na Bałtyku, które w latach 2010–2020 rozwijały się w błyskawicznym tempie.

Wiatru w żagle niemieckiemu sektorowi MEW dodała kontrowersyjna decyzja rządu Angeli Merkel z 2011 r. o rezygnacji z elektrowni atomowych, podjęta pod wpływem szoku związanego z katastrofą w Fukushimie. Odejście od atomu prowadzono równolegle z odchodzeniem od węgla, a celem było turbodoładowanie niemieckiej energetyki odnawialnej, która wtedy dopiero raczkowała. Równocześnie na okres przejściowy, w założeniu do lat 2035–2040, powstały w ten sposób deficyt miało zapełnić paliwo przejściowe, czyli gaz ziemny – stąd właśnie aż tak duże uzależnienie się Niemiec od gazu z Rosji, które skończyło się dopiero wraz z rosyjską agresją wobec Ukrainy w 2022 r.

Aktualnie w Niemczech pracuje 1051 morskich turbin wiatrowych o łącznej mocy 7760 MW, co roku podłączane są nowe obiekty, a wzrost mocy wytwórczych niemieckiego sektora MEW wynosi rocznie nawet 20%–30%. Wynika to z podłączania do sieci nowych obiektów oraz z rozwoju zastosowanych w farmach technologii i zbierania wartościowych doświadczeń.

W latach 2005–2010 Niemcy były na podobnym etapie jak Polska obecnie, a budowa wspomnianej pierwszej farmy składającej się z 12 wiatraków była ogromnym wyzwaniem i czymś przełomowym, wręcz wątpiono, czy to się w ogóle może udać. Dziś takie farmy powstają rutynowo, po kilka rocznie, a każda z nich dzięki coraz nowszej technologii ma o wiele większą wydajność niż te pierwsze.

W efekcie w I kwartale 2024 r. już 56% niemieckiego mixu energetycznego pochodzi z energetyki odnawialnej, co stanowi wzrost o 9% rok do roku (dane za portalem Energetyka24.com). Jedna czwarta zapotrzebowania na prąd pochodzi z elektrowni wiatrowych, a w tym sektorze najbardziej dynamicznie rośnie morska energetyka wiatrowa, która za kilka lat wyprzedzi lądową.

Bałtyk nadrabia zaległości

Jeżeli nie wydarzy się żadna trudna do przewidzenia katastrofa (wojna Rosja – NATO, atak rakietowy Rosji na Niemcy), już za kilka lat udział energii odnawialnej w niemieckim miksie energetycznym może osiągnąć nawet 80%, zwłaszcza gdy uda się zrealizować ideę ścisłej koordynacji energetycznej Niemiec ze swoimi bałtyckimi sąsiadami, szczególnie skandynawskimi. Dla nikogo z branży nie ma wątpliwości, że ten dynamiczny wzrost energetyki wiatrowej zostanie zapewniony dzięki morzu. Na lądzie wiatraki już w zasadzie powstały wszędzie tam, gdzie mogły powstać, natomiast duże rezerwy ma rozwój fotowoltaiki – podobnie jak w Polsce. Przyszłość niemieckiej energetyki to morskie farmy wiatrowe – pełnią one taką samą rolę w narracji o rozwoju państwa, jak w Polsce pierwsza planowana elektrownia atomowa w Choczewie nad Bałtykiem.

Rozwój morskich farm wiatrowych następował w Niemczech nierównomiernie. Zaczęło się na Morzu Północnym, które dziś jest największą europejską elektrownią – również dzięki temu, że nad tym akwenem leżą najbardziej uprzemysłowione i najbogatsze państwa i regiony Europy Zachodniej, włącznie z Wielką Brytanią, Holandią, Belgią, Norwegią, Francją i Danią. Rezerwy dla rozwoju nowych farm na Morzu Północnym jeszcze są, ale ten rynek już się trochę wysycił. Obecnie uwaga Niemiec koncentruje się na Bałtyku, gdzie rozwój morskich farm wiatrowych następuje z wyraźnym opóźnieniem. Ma to jednak pewne plusy, bo nowe bałtyckie farmy będą już wydajniejsze i nowocześniejsze, wykorzystując doświadczenia Morza Północnego jako pola badawczego dla branży.

Transformacja Meklemburgii – Pomorza Przedniego

Rozwój morskiej energetyki wiatrowej na Bałtyku zbiega się w czasie z rozwojem morskich terminali LNG, w tym w porcie Mukran na Rugii niedaleko polskich granic. Oba procesy mają wspólny mianownik – to energetyka i bezpieczeństwo energetyczne, zapewniane dzięki gospodarce morskiej. Jednak wyspy Rugia i Uznam mają wybitnie turystyczny charakter, jest tam wiele modnych kurortów i specyficzny uzdrowiskowy charakter – jak w naszym Kołobrzegu czy Ustce. Niemcy przyzwyczaili się do tego podziału – jak ktoś chce zrobić karierę w gospodarce morskiej, od tego jest Hamburg, Brema, Lubeka, na wschodzie ewentualnie Rostock, natomiast Rugia i Uznam to turystyka, sanatoria, dużo mniejsze możliwości zarobkowe, ale za to styl slow life, trochę retro klimat, miejsce na spokojne spędzenie emerytury i zainwestowanie oszczędności życia w tutejszych apartamentach. Transformacja wybrzeża Meklemburgii – Pomorza Przedniego z turystyczno-uzdrowiskowo-rybackiego na przemysłowo-energetyczne jest dla wielu mieszkańców, inwestorów i emerytów szokiem i nowym zjawiskiem, które nie do końca akceptują.

Na początku 2024 r. odbyły się testowe dostawy skroplonego gazu do terminalu LNG na Rugii, a latem br. terminal zaczął regularną działalność. Mimo to protesty nie ustały, chociaż teraz już niczego nie zmienią. Protestujący kwestionują podstawę prawną powstania terminalu – ich zdaniem nie powinien on powstać na podstawie specustawy o uproszczonej procedurze budowy morskich terminali LNG z pominięciem standardowej oceny oddziaływania na środowisko. Specustawa powstała, aby szybko pokonać kryzys energetyczny po wyłączeniu Nord Stream i współpracy z Rosją, tymczasem sam kryzys został już zażegnany, a gaz z terminalu w Mukran jest reeksportowany do Szwecji, co zdaniem protestujących Niemców jest złamaniem umowy. Mieszkańcy Rugii skarżą się również na hałas powodowany przez gazowce.

Dużo mniej kontrowersji wśród mieszkańców wiąże się z rozwojem infrastruktury (portów serwisowych) dla morskich farm wiatrowych. Wiele osób upatruje w tym szansy na rozwój regionu, w tym na rozwój czystego i nowoczesnego przemysłu. Pojawiają się też obawy tego dotyczące.

Na koniec warto wspomnieć o kontekście politycznym. Rozwój przemysłu stoczniowego i pokrewnego związanego z MEW stanowi niewątpliwą szansę dla graniczącej z Polską Meklemburgii – Pomorza Przedniego. To byłe NRD, obszar z wieloma problemami, w zależności od metodologii ma zaledwie 80%–90% PKB średniej unijnej, czyli jest biedniejszy od subregionu gdańskiego czy warszawskiego. Przez prawie 30 lat po zjednoczeniu wschodnie landy lepiej lub gorzej, ale nadrabiały dystans do Niemiec Zachodnich. Kilka lat temu coś się zacięło. We wschodnich Niemczech rośnie frustracja, stagnacja, poczucie braku perspektyw, ludzie znów coraz częściej wyjeżdżają stąd do Niemiec Zachodnich. W wyborach regionalnych i lokalnych, które odbyły się w tym roku, sukces odniosły partie antysystemowe, w tym niechętna Polsce i Ukrainie AfD, a także die Linke i Sojusz Sahry Wagenknecht. W przyszłym roku mają się odbyć wybory do Bundestagu, a partie obecnej koalicji notują rekordowe straty.

Reasumując: niemieckie doświadczenie w zakresie MEW może być bardzo przydatne dla polskich projektów, a zamiast myśleć o nim w kategorii konkurencji, warto pomyśleć o kooperacji. Niemcy tak właśnie podchodzą do współpracy energetycznej i stoczniowej ze Szwecją i Danią. Tymczasem współpraca polsko-niemiecka jest dziś dużo gorsza (również przez likwidację nauki języka niemieckiego na kierunkach morskich) niż jeszcze 2 dekady temu.

Jakub Łoginow


Dostęp do dalszej treści jest ograniczony tylko dla prenumeratorów. Zaloguj się lub zarejstruj przy użyciu kodu zaproszenia, który otrzymałeś/otrzymasz wraz z prenumeratą.

Mam już konto
   
Nie mam konta
*Pole wymagane
PRZEZJakub Łoginow
ŹRÓDŁONamiary na Morze i Handel 21/2024
Poprzedni artykułPorty produkują paliwa
Następny artykułLondyn kontra szara flota