Nawet do stycznia mogą trwać protesty polskich przewoźników na granicy z Ukrainą. Domagają się oni uregulowania, niesprawiedliwych ich zdaniem, zasad transportu z tym krajem. W listopadzie br. blokada objęła terminale graniczne w Korczowej, Dorohusku i Hrebennem, a obecnie także w Medyce.

Bezpośrednią przyczyną protestu jest kwestia zezwoleń dotyczących dostępu do międzynarodowego rynku przewozów ciężarowych. Przed wybuchem wojny w Ukrainie wydawano po 160 tys. takich zezwoleń dla Polski i Ukrainy, czyli rocznie granice przekraczało 320 tys. ciężarówek. W czerwcu 2022 r. Unia Europejska zniosła (do czerwca 2024 r.) dla Ukrainy wymóg zezwoleń na przewozy na unijnym rynku, co otworzyło ukraińskim przewoźnikom możliwość przewozów bez ograniczeń. Szacuje się, że obecnie może tam działać nawet ok. 1 mln firm transportowych, a kilka razy mniejsze zarobki dla kierowców i opłaty związane z działalnością (ukraiński odpowiednik ZUS może być nawet 5 razy tańszy od polskiego) powodują, że polscy przewoźnicy nie mają szans z konkurencją z Ukrainy.

Polskie firmy transportowe domagają się m.in.: wprowadzenia dla firm ukraińskich zezwoleń komercyjnych na przewóz towarów, z wyłączeniem pomocy humanitarnej i zaopatrzenia dla wojska ukraińskiego, oraz zakazu rejestracji w Polsce firm z kapitałem spoza UE. Protestujący oczekują też kontroli tych firm, które już istnieją i działają na rynku.

Dodatkowy zarzut protestujących to sposób działania ukraińskiego systemu e-kolejka, który miał pozwalać kierowcom na dołączenie do kolejki online na granicy z wyprzedzeniem i umożliwiać szybkie przejście kontroli. Według polskich przewoźników system jest niesprawiedliwy i premiuje ukraińskich kierowców.

Pierwsze blokady przejść granicznych rozpoczęły się na początku listopada br. Do protestujących firm transportowych dołączyli też w Medyce rolnicy z inicjatywy Oszukana Wieś, którzy domagają się m.in. dopłat do kukurydzy oraz niższego podatku rolniczego. Inicjatywę polskich firm transportowych poparły również te słowackie, które zablokowały największe przejście graniczne z Ukrainą w swoim kraju – Vysne Nemecke. W tym przypadku protest trwał tylko godzinę, ale słowackie organizacje zapowiedziały możliwość dłuższej akcji protestacyjnej. Dotychczas postulaty przywrócenia zezwoleń na przewozy komercyjne poparły organizacje transportowe z 5 państw: Zrzeszenie Międzynarodowych Przewoźników Drogowych (Polska), MKFE (Węgry), Cesmad Bohemia (Czechy), Cesmad Slovakia (Słowacja) oraz Linava (Litwa).

Protestujący podkreślają, że blokada dotyczy samochodów ciężarowych działających na komercyjnych zasadach, przepuszczane są natomiast samochody osobowe oraz transporty humanitarne i wojskowe. Taka forma protestu jest krytykowana przez stronę ukraińską, która zarzuca, że polscy przewoźnicy utrudniają przejazd także ciężarówkom z transportami humanitarnymi. Protestujący ripostowali natomiast w polskich mediach, że spotkali się ze sfałszowanymi listami przewozowymi, gdy takie samochody w rzeczywistości przewoziły… węgiel drzewny lub klocki Lego.

Aktualnie protestujący przepuszczają na dojeździe do każdego z punktów odpraw po jednej ciężarówce na godzinę. Zarówno polscy, jak i ukraińscy kierowcy na powrót z i do Ukrainy mogą czekać ok. 2 tygodni. Zatory na granicy wynoszą nawet kilkadziesiąt kilometrów, np. przed przejściem w Korczowej na odprawę w ostatnich dniach listopada czekało ok. 1 tys. aut ciężarowych.

Według ukraińskich szacunków każdy dzień strajku polskich przewoźników na polsko-ukraińskich punktach kontrolnych może kosztować jedną firmę średnio 1 mln hrywien, czyli ok. 111 tys. zł.

Sytuacja jest naprawdę krytyczna. Nie jestem gotowy powiedzieć, jak cierpią inne branże, choć według Federacji Pracodawców Ukrainy nasza gospodarka poniosła już straty w wysokości ponad 400 mln euro. Straty naszych przewoźników odnotowujemy na podstawie utraconego dochodu: 350 euro za zwykły dzień – powiedział wiceprezes Zrzeszenia Międzynarodowych Przewoźników Samochodowych Wołodymyr Balin, cytowany przez dziennik internetowy „Ukraińska Prawda”

Ofiarami protestu mogą być też ukraińscy kierowcy. Ukraińska organizacja przewoźników poinformowała 23 listopada, że jeden z nich zmarł w samochodzie czekającym na przejazd przez granicę, później wspominano także o drugiej ofierze śmiertelnej. To doniesienie zdementowała polska policja, tłumacząc, że śmierć obywatela Ukrainy nie miała nic wspólnego z protestem.

W sprawie reagowało już m.in. ZMPD, które apelowało do prezydenta Andrzeja Dudy (o mediację z prezydentem Ukrainy) i premiera Mateusza Morawieckiego (o rozwiązanie problemów przewoźników). Na przejściach granicznych z Ukrainą doszło do spotkania kierowców ciężarówek z przedstawicielami polskiego i ukraińskiego resortu infrastruktury. Stronę polską reprezentowali m.in. minister Andrzej Adamczyk i wojewoda lubelski Lech Sprawka. Pomysłodawcy spotkania poinformowali media, że udało się stworzyć wstępne pomysły, które mogą skrócić czas oczekiwania na granicy. Przewoźnicy mieli inne zdanie i komentowali, że nie udało się wypracować nawet żadnych tymczasowych rozwiązań.

Część komentarzy branżowych na temat protestu podkreśla fakt, że uwypuklił on jeszcze bardziej zaniedbania infrastruktury na granicy polsko-ukraińskiej. Konieczna jest nie tylko rozbudowa, ale też nowe, kolejne przejścia graniczne, podobne do Korczowej.

Miejmy nadzieję, że dojdzie do porozumienia i protest przewoźników zakończy się. Jednocześnie trzeba jednak pamiętać, że Rada Europejska przyznała Ukrainie status kandydata do członkostwa w UE, dlatego należy myśleć perspektywicznie. Jeśli nie zwiększymy przepustowości na granicach, nadal nie będziemy w stanie wysyłać większej ilości towaru – podkreśla Joanna Porath, właścicielka agencji celnej AC Porath.

PRZEZGrzegorz Bryszewski
ŹRÓDŁONamiary na Morze i Handel 23/2023
Poprzedni artykułCSR znowu zapomniany
Następny artykułTerminale a kary za obciążenie