Lektura stenogramów sejmowych to mało wzbogacające intelektualnie zajęcie. Często więcej w nich pyskówek niż merytorycznej wymiany zdań. Wrześniowe obrady Komisji Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej nie odbiegły specjalnie od tego szablonu, ale pod pewnymi względami mogły wprawić w osłupienie kogoś jako tako obeznanego ze sprawami portowymi. Pomińmy taktownie fakt, że dyskutowano nad programem rozwoju portów do 2020 r. (z perspektywą do 2030 r.), bo taka debata byłaby już cokolwiek spóźniona 5 lat temu. Niektórych „kwiatków”, które znalazły się w zaprezentowanej posłom przez podsekretarza stanu Grzegorza Witkowskiego, informacji, przemilczeć jednak nie sposób.
Nie przypuszczam, żeby wiceminister sam przygotował to wystąpienie, ale z usług jego autorów raczej nie powinien korzystać w przyszłości, tyle tam było żenujących błędów i nieścisłości. Jak można było powiedzieć, że naszym portom (w wyniku lat zaniedbań!) ciężko jest dogonić niemiecki Wismar, czyli port z zupełnie innej, niższej ligi? Z sufitu chyba pochodzi informacja, że udział naszych portów w rynku Morza Bałtyckiego w 2015 r. wynosił prawie 39%, a w 2020 ma wzrosnąć do poziomu 45% (w rzeczywistości było to 8%, a w kolejnych latach 8,3% i 8,6%). Ówczesne przeładunki w portach bałtyckich wyniosły 868,5 mln t, a w ub.r. 907,8 mln. Czyżby ministerialni specjaliści nie wiedzieli, że wśród 9 krajów bałtyckich zajmujemy dopiero 5. miejsce, za Rosją, Szwecją, Finlandią i Danią, z przeładunkami (według GUS) 78,4 mln t w 2017 r.?
Zresztą autorzy ministerialnej prezentacji nie trafiają z prognozami również w drugą stronę, zakładając (w przygotowywanym dopiero programie!), że poziom 100 mln t nasze porty przekroczą w 2020 r., podczas gdy nastąpi to najprawdopodobniej jeszcze w br.
Jeśli w tak elementarnych, łatwo sprawdzalnych kwestiach dane tak dalece odbiegają od rzeczywistości, to jak można wierzyć, iż rzetelne są w pozostałych, np. że w 2020 r. potencjał przeładunkowy portów wzrośnie do 215,76 mln t?