W połowie sierpnia Sejm przyjął ustawę regulującą zasady inwestycji w najważniejszych polskich portach. Ma być łatwiej, sprawniej, szybciej. Ustawa jest bardzo ważna, a jej uchwalenie to sukces zarówno branży portowej, jak i samego ministra Marka Gróbarczyka.
A jednak – ciesząc się wraz ze wszystkimi związanymi z portami i logistyką – mam pewien kłopot z uchwalonym prawem. Przyjęcie ustawy pokazuje bowiem, w jak złożonej rzeczywistości prawno-gospodarczej polski biznes musi funkcjonować co dnia. Aby przeprowadzić strategiczne dla państwa i portów inwestycje, trzeba upraszczać prawo, ograniczać obowiązki, usprawniać procedury. I ustawa o portach nie jest tu wyjątkiem. Jeszcze na początku obecnej dekady tworzono specjalne przepisy, by przyspieszyć z inwestycjami przed Euro 2012. Prowadzone wówczas inwestycje realizowano według uproszczonych procedur, bo w normalnym trybie wywoływały wyłącznie stres i opóźnienia. Po identyczne narzędzie sięgano planując przekop przez Mierzeję Wiślaną – tu także ustawa upraszczała procedury. Wiosną 2018 r. uchwalono kolejną ustawę, tym razem regulującą w specjalny sposób przygotowania do stworzenia Centralnego Portu Komunikacyjnego.
Za każdym razem wielkiemu wyzwaniu inwestycyjnego towarzyszy specjalne prawo. Nie zamierzam roztrząsać przy tym kwestii zasadności tych inwestycji (ustawa portowa ma powszechne poparcie), chodzi o same procedury. A praktyka pokazuje wyraźnie – bez uproszczeń, trudno o wielkie inwestycje. Niestety nie każdy doczeka się swojej ustawy. Na specjalne regulacje nie mogą liczyć samorządy, trudno o specustawy w przypadku wielu bardzo złożonych inwestycji przemysłowych. Ważna dla branży portowej sfera inwestycji w infrastrukturę w głębi kraju też jest skazana na „normalne” procedury.
Dlatego zamiast szeregu specustaw dla każdej wielkiej inwestycji publicznej wolałbym jedną naprawdę specjalną ustawę, generalnie ułatwiającą inwestowanie w naszym kraju. Wtedy cieszono by się nie tylko w polskich portach.