Ostatnie wydarzenia, które dokonują się na arenie międzynarodowej w dziedzinie gospodarki, kultury i polityki, coraz częściej określa się mianem narodzin świata wielobiegunowego wymykającego się spod bezwzględnej dominacji Stanów Zjednoczonych. Francuska filozof Chantal Delsol określa go jako „zmierzch uniwersalizmu” typowego dla zachodniej cywilizacji.

Chociaż proces kojarzony jest ze skracaniem globalnych łańcuchów dostaw będącym skutkiem pandemii czy wojny rosyjsko-ukraińskiej, a wcześniej amerykańsko-chińskich wojen handlowych, jego przyczyny tkwią w zjawiskach znacznie wcześniejszych i mających swe źródła w kryzysie naszej cywilizacji. Analitycy ekonomiczni od dwóch dziesięcioleci zastanawiają się nad odpowiedzią na pytanie: skąd się wzięła dzisiejsza dominacja Chin i innych wschodnich imperiów w światowej gospodarce, czyli państw, które jeszcze do niedawna należały do grona państw rozwijających się?

Znamienny jest w tym kontekście klimat ostatniej wizyty prezydenta Indii Narendry Modiego w Waszyngtonie, w ramach którego Joe Biden musiał jedynie usankcjonować wejście Indii do pierwszej ligi nie tylko światowej gospodarki (nowe technologie, półprzewodniki), ale i polityki oraz dyplomacji, pomimo wcześniejszych zarzutów dotyczących łamania praw człowieka, a później dwuznacznej postawy w kwestii wojny w Ukrainie (kupowanie rosyjskiej ropy).

Czym zatem jest fenomen „kapitalizmu o azjatyckich cechach” choćby w wydaniu Singapuru ery Lee Kuan Yewa, Malezji ery Mahathira Mohamada czy też ostatnich sukcesów Indii i państw ASEAN-u i dlaczego po upadku Lehman Brothers, gdy państwa zachodnie przechodziły dokuczliwy kryzys, gospodarka chińska jako jedyna odnotowała wzrost o 9%, stając się najsilniejszą na świecie?

Czy zadziałała tu tylko urażona duma i zadrażniony kompleks postkolonialny państw Azji Wschodniej, który nakazał szarpnięcie cugli i zwarcie szeregów, podobnie jak niedoceniana reprezentacja Mołdawii potrafiła ostatnio ograć naszą drużynę piłkarską ku rozpaczy kibiców i komentatorów sportowych? A może chodzi raczej o kwestie kulturowe – swoisty impuls, by wyrwać się z dominującego kanonu zachodniego uniwersalizmu, który dla zadufanych i zapatrzonych w siebie Europejczyków wydawał się nie mieć alternatywy?

Zachodni uniwersalizm początkowo był tendencją ze wszech miar pozytywną. Można go odnaleźć w zachodniej filozofii greckiej, a zwłaszcza religii chrześcijańskiej, stąd stanowił podstawę misji chrześcijańskich i nawracania pogan, a w czasach nowożytnych – szerzenia się idei oświeceniowych, wolności, wiary w postęp i praw człowieka na całym świecie.

Z biegiem czasu zaczął ujawniać swe drugie, mniej przyjazne oblicze wiodące do wyzysku, praktyk kolonialnych, nie mówiąc już o bardziej drastycznych zjawiskach. Dla przykładu na przełomie XIX i XX w. masowy głód na terenach działania w Kompanii Wschodnioindyjskiej był skutkiem brytyjskich eksperymentów ekonomicznych stosowanych w hinduskiej gospodarce na modłę liberalną i próbujących narzucać wolnorynkowe recepty bez rozpoznania specyfiki i kontekstu kulturowego Indii (jej kastowych systemów samopomocowych). Jak wskazuje Mike Davis – amerykański historyk, autor książki „Późnowiktoriański holokaust. Głód, El Niño i tworzenie Trzeciego Świata” – do katastrofy na przełomie wieków doszło nie w wyniku wyjątkowej dotkliwości anomalii pogodowych czy klimatycznych, a z powodu wolnorynkowej polityki gospodarczej narzucanej siłą koloniom przez Imperium Brytyjskie. Liczba ofiar głodu przewyższyła ofiary Stalina i Holocaustu razem wzięte.

Po II wojnie światowej kontynuuje się politykę promocji uniwersalnych rozwiązań w gospodarce. System z Bretton Woods (1944 r.), początkowo powołany w celu niesienia pomocy krajom dotkniętym zniszczeniami wojennymi, stopniowo przekształcił się w międzynarodową organizację pod kuratelą USA (prymat dolara), wyłonił się z niego Bank Światowy i Międzynarodowy Fundusz Walutowy, a w 1995 r. Światowa Organizacja Handlu. Dyrektywy tych organizacji od lat 80. przyjmują postać tzw. Konsensusu waszyngtońskiego i są polecane krajom rozwijającym się: liberalizacja handlu zagranicznego, likwidacja barier dla zagranicznych inwestycji, deregulacja rynków, prywatyzacja, dyscyplina finansowa. Konsensus ma charakter uniwersalnej recepty na sukces dla biedniejszych państw (Ameryka Łacińska, Azja, Europa Wschodnia) bez rozpatrzenia kontekstu kulturowego i geograficznego. Uzależnia kredyty i wsparcie od bezwzględnego stosowania się do traktowanych niczym „słowo objawione” porad.

Choć trudno zaprzeczyć, że w niektórych przypadkach założenia waszyngtońskie przyniosły pozytywne skutki, w większości jednak recepty globalnych instytucji pogłębiały rozwarstwienie społeczne, potęgując zapóźnienia państw rozwijających się i ich dystans do bogatego Zachodu. Takie są przynajmniej tezy noblisty w dziedzinie ekonomii z 2001 r. Josepha Stiglitza, który miał okazję przyglądać się rezultatom konsensusu waszyngtońskiego z bliska i jako naukowiec, i jako menedżer odpowiedzialny za zarządzanie Bankiem Światowym. Dla przykładu próby wdrożenia recept BŚ i MFW w Rosji ery Jelcyna doprowadziły – wedle naukowca – do utrwalenia się rosyjskiej oligarchii w gospodarce, uwłaszczenia nomenklatury, powstania zagłębi biedy, rozwarstwienia społecznego i ucieczki kapitału, czego skutki na tron carski wyniosły Władimira Putina. Zdaniem wyżej wymienionego ekonomisty poczynając od lat 80. najlepiej rozwijały się kraje, które potrafiły się przeciwstawić naciskom MFW i BŚ (Malezja, Chiny, Indie), a te, które ślepo go słuchały, zapłaciły za to katastrofą gospodarczą (Indonezja, Tajlandia, Argentyna i inne).

Zachodni naukowcy, a potem eksperci ekonomiczni bardzo byli przywiązani do tezy, że tylko zachodnia kultura może być przyczyną postępu, a w gospodarce nie ma alternatywy dla demokratycznego liberalizmu. Warto przytoczyć sięgające przełomu XIX i XX w. wywody guru zachodniej socjologii Maxa Webera na temat niemożliwości modernizacji Chin z powodu paternalistycznych wzorców kulturowych i dominacji systemu rodzinnego. M. Weber podkreślał zwłaszcza atuty zachodniego prawodawstwa – obiektywnego i biorącego w nawias zróżnicowania kulturowe. Co ciekawe, argumentacji tej ulegała też część elit Państwa Środka wzywających do zerwania z własną tradycją i kopiowania zachodnich wzorców, a tym podobne poglądy utrzymywały się do lat 70.

Rzeczywistość boleśnie zweryfikowała powyższe opinie. Owszem, zachodnie i obiektywne prawodawstwo z całą pewnością było kamieniem milowym gospodarki kapitalistycznej, także tej dalekowschodniej, stąd dobrze, że jego podstawy wdrożono w państwach azjatyckich. Działało tu jednak coś jeszcze. Japonia, potem tygrysy dalekowschodnie i w końcu Chiny, a ostatnio także Indie i państwa ASEAN-u zaczęły się modernizować i wyzwalać spod postkolonialnych zależności na bazie własnych tradycji kulturowych, a nie wbrew im. Istotną rolę odegrały protekcjonistyczne, proeksportowe i oszczędne budżetowo instrumenty ekonomiczne. Była to polityka aktywna i podmiotowa w przeciwieństwie do ufności w wolną grę sił popytu i podaży, którym należy się biernie podporządkować.

Jej elementem było także selektywne wpieranie krajowego przemysłu, najpierw opartego na przemyśle ciężkim (stocznie, przemysł samochodowy), potem na zaawansowanych technologiach (elektronika i półprzewodniki). To bardzo ważna teza stanowiąca trwały wkład w refleksję na temat pożądanych sposobów zerwania z zależnościami neokolonialnymi współczesnych gospodarek. A państwa azjatyckie jak mało które coś wiedzą na temat tych zależności, bo przez całe stulecia tkwiły w biernym podporządkowaniu obcym imperiom.

Stąd amerykański dziennikarz Joshua Ramo ukuł termin „konsensus pekiński”, uznając, że być może propozycje Państwa Środka są bardziej adekwatne od propozycji międzynarodowych instytucji finansowych dla krajów rozwijających się. Chińczykom daleko jednak do uniwersalizacji własnych recept i nie zgodzą się na termin „konsensus”, twierdząc, że w dwóch różnych miejscach na ziemi nie da się zastosować tej samej recepty.

Model dalekowschodni jest zatem kontekstowy, a nie uniwersalistyczny. Zawsze uwzględnia określone „tu i teraz”, które trzeba analizować osobno, by wypracować adekwatną receptę na rozwój. Nie znaczy to, że w jakikolwiek sposób kwestionuje zalety wolnego rynku, jednak wedle filozofii dalekowschodniej te zalety same nie zadziałają bez uwzględnienia okoliczności i kontekstów. Hinduski badacz Parag Khanna w popularnej książce „Przyszłość należy do Azji” porównuje wschodnią doktrynę ekonomiczną do warstw plakatów zalegających na słupie ogłoszeniowym. Poszczególne plakaty nawzajem się przeplatają i jedne stanowią podglebie dla drugich, dla przykładu pod warstwą kultury konfucjańskiej, jest warstwa zachodniego liberalizmu czy też merkantylizmu bądź na odwrót.

Ostatnie wydarzenia międzynarodowe wiąże się z reguły ze skracaniem globalnych łańcuchów dostaw bądź deglobalizacją. Inwazja Rosji na Ukrainę nie tylko zablokowała połączenia Rosji, Białorusi (z powodu sankcji) i Ukrainy (z powodu toczących się działań zbrojnych) z Zachodem, lecz również przypieczętowała koniec dotychczasowego modelu globalizacji. Następuje odejście od poszukiwania wyłącznie niskich kosztów produkcji i magazynowania w trybie just-in-time. Odporność łańcucha dostaw i współpraca z zaufanymi partnerami gospodarczymi zmienia dotychczasowy model gospodarczy na tzw. friendshoring rozumiany jako przenoszenie produkcji do grupy państw o podobnych wartościach.

Niezależnie od tego, jak głęboki jest to proces, wiąże się go ze spadkiem powiązań gospodarczych Wschodu z Zachodem, a zwłaszcza pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Chinami. Dominują interpretacje, że zjawisko to będzie korzystne dla europejskiej bądź amerykańskiej gospodarki, bowiem doprowadzi do relokacji wielu przedsiębiorstw z Azji na Zachód. Państwa takie jak Chiny i ich wielki projekt Nowego Jedwabnego Szlaku będą stratne ze wzgldu na skalę powiązań Państwa Środka z Zachodem.

Z drugiej jednak strony do refleksji może skłaniać fakt, że w dzisiejszej gospodarce międzynarodowej role się odwróciły i to Zachód boi się Wschodu, jego tańszych produktów opartych na coraz lepszych technologiach, i wschodniej etyce pracy czy fenomenu „kapitalizmu o azjatyckich cechach”, w ramach którego szczególnie ponuro brzmią dla nas Europejczyków groźby populizmu i odwrotu od standardów demokratycznych, co określa się czasami synonimem „azjatyckiej zarazy”. W efekcie wydłuża się lista barier przed światowym handlem, a motorem protekcjonizmu stały się już nie państwa azjatyckie, lecz Stany Zjednoczone i Unia Europejska mnożące sankcje przeciwko firmom, które chciałyby kluczowe łańcuchy dostaw związać z Chinami. Sankcją objęte są zwłaszcza firmy produkujące procesory do budowy przewodników na azjatycki rynek. Do tego dochodzi niechęć do ratyfikacji umów międzynarodowych przez takie kraje jak USA, Chiny czy Rosja. Któż zatem dzisiaj jest większym wrogiem handlu międzynarodowego, otwartej współpracy, globalizacji czy wręcz uniwersalizmu: państwa azjatyckie czy USA i ich międzynarodowe agendy? Pytanie pozostawmy bez odpowiedzi.

Choć w pierwszym odruchu myślowym wydaje się zatem, że zabiegi wymierzone w kraje azjatyckie, a zwłaszcza uruchamianie figury „chińskiego straszaka” (szpiegostwo gospodarcze, przejęcia firm) są słuszną reakcją Zachodu na ekspansjonistyczne apetyty, w rzeczywistości można je interpretować jako manifestację bezradności i przyznanie się do porażki. Jak by nie patrzeć, dowodzą zmierzchu uniwersalistycznej polityki Stanów Zjednoczonych i działających pod ich egidą międzynarodowych organizacji, takich jak ONZ, WHO, a także UE, których działania okazują się nieskuteczne, przy czym są one mało decyzyjne w obliczu problemów. Rosną na znaczeniu siły oddolne i ich „małe światy” i to one będą głównymi aktorami globalizacji. Dokonujące się przemiany określa się synonimem „przebudzenia Azji”, nie tylko Azja na tym skorzysta. Ba, w dzisiejszej sytuacji geopolitycznej Azja (m.in. na skutek nieodpowiedzialnej postawy Rosji) może być w chwilowym odwrocie, co nie zmienia faktu, że historycznie rzecz biorąc, to sukcesy ekonomiczne azjatyckich firm i azjatyckiej kultury kontekstowej podważyły dotychczas dominujący zachodni konsensus. Geopolityczny reset i rekonfiguracja globalnych łańcuchów dostaw to szansa dla nowych graczy (także i Polski), pod warunkiem, że dobrze rozpoznają oni sytuację i podejmą świadome decyzje.

PRZEZMichał Graban
ŹRÓDŁONamiary na Morze i Handel 16/2023
Poprzedni artykułLepiej, ale wciąż krucho
Następny artykułInwestycje w Porcie Gdynia