Najnowsze informacje o globalnym rynku morskich elektrowni wiatrowych pokazują wyraźne ochłodzenie nastrojów ze strony inwestorów, być może mamy nawet do czynienia ze sporym spadkiem koniunktury. Zmiana podejścia dotyczy m.in. dużych graczy, bo to właśnie Shell wycofał się z kilku inwestycji MEW w USA i Korei Południowej, z kolei koncern BP wstrzymał swoje inwestycje w projekty tego typu i zapowiedział przegląd pozostałych, co w praktycznym ujęciu może oznaczać kolejne wstrzymanie prac. Podobne podejście można zaobserwować u innych inwestorów i w firmach energetycznych, które wyczuły zmianę kierunku wiatru i powracają do wydobycia ropy i gazu.
Co ciekawe, pod górkę branży MEW zrobiły też europejskie rządy. Chodzi konkretnie o fiasko niedawnej duńskiej aukcji na morskie farmy wiatrowe o mocy 3GW, gdzie nie udało się znaleźć żadnego zainteresowanego inwestora. Z punktu widzenia organizacji branżowych taki brak zainteresowania duńską aukcją nie był specjalnie zaskakujący – rząd oczekiwał bowiem od inwestorów sporych nakładów i zmuszał ich do niezdrowej konkurencji, nie oferował natomiast żadnej pomocy i wsparcia związanego z inwestycjami.
Na ryzykowny krok zdobyła się także Wielka Brytania, która przedłużyła i zwiększyła swój „podatek wiatrakowy” nakładany na firmy eksploatujące paliwa kopalne na Morzu Północnym. W ten sposób uzyskane środki miały zostać wykorzystane na inwestycje w korzystniejsze dla środowiska inwestycje w morską energetykę wiatrową. Efekt? Firmy się wycofują z tego rynku, a nowych morskich farm wcale nie przybywa.
Co będzie dalej? Trudno sensownie prognozować, ale warto podkreślić, że MEW miały być ważnym elementem dużej układanki zwanej Europejski Zielony Ład. Jeśli go rzeczywiście zabraknie, możemy mieć do czynienia z chaosem. Chaosem w kolorze zielonym.