Jeszcze kilka miesięcy temu w stosunkach polsko-ukraińskich panował wyjątkowy optymizm co do przyszłości naszych relacji gospodarczych. Polskie wsparcie spotykało się z wdzięcznością kijowskich elit oraz zwykłych Ukraińców, co miało w przyszłości zaowocować uprzywilejowaną pozycją polskiego biznesu przy odbudowie Ukrainy. W szczególny sposób skorzystać na tym mogła nasza branża morska: zarówno jeśli chodzi o przejęcie znacznej części przeładunków ze zniszczonych lub zablokowanych portów czarnomorskich przez nasze porty bałtyckie, jak i poprzez inwestycje i konsulting polskich firm oraz ekspertów na rynku czarnomorskim po zakończeniu wojny. W ostatnich tygodniach doszło jednak do niespodziewanego zwrotu i od zapewnień o dobrej współpracy błyskawicznie przeszliśmy do wojny handlowej. W sprawach morskich Ukraina wyraźnie postawiła na Niemcy i Rumunię, a polska branża morska jest w Odessie i ukraińskiej delcie Dunaju na dość słabej pozycji. Czy jest to trwały trend, z czego wynika aż tak ostra reakcja Ukrainy na kwestie zbożowo-spożywcze i czy sprawa polsko-ukraińskiej współpracy morskiej jest już przegrana?

Tabelki ponad wszystko, czyli o statystykach ukraińskiego PKB

Celem Putina jest nie tylko zniszczenie Ukrainy militarne (co mu nie wyszło), ale również gospodarcze. Obecnie Ukraina raczej odzyskuje swoje terytoria, niż je traci, chociaż tempo ukraińskiej kontrofensywy nie jest imponujące. W tej sytuacji kluczem do zrozumienia ukraińskich nastrojów jest fakt, że wojna rosyjsko-ukraińska w dużej mierze przeniosła się na sferę gospodarczą. Ta wojna na statystyki, dotyczące oprócz PKB również kursu rubla i hrywny, odgrywa bardzo ważną rolę w obydwu społeczeństwach i elitach politycznych, a pośrednio przekłada się również na sytuację na froncie. W ujęciu stricte gospodarczym chodzi o zapewnienie funkcjonowania państwa w warunkach wojennych i zarabianie pieniędzy na zakup uzbrojenia. Równie ważnym elementem rosyjsko-ukraińskiej „wojny handlowej” jest też aspekt psychologiczny, wykorzystywany z jednej strony do mobilizacji własnego społeczeństwa wobec ponoszenia kosztów wojny (np. pozostania na Ukrainie, nieopuszczania kraju, wspierania armii), a z drugiej strony jako czynnik negocjacyjny w rozmowach ze światowymi partnerami. W rozmowach z Bidenem i Scholzem ma kluczowe znaczenie, czy Ukraina zakończy 2023 r. ze wzrostem gospodarczym czy recesją. Embargo na zboże i postawa Polski może przesądzić, który z tych wariantów się zrealizuje.

Pełnoskalowa rosyjska agresja była szokiem. Wiosną 2022 r. wielu ekonomistów prognozowało więc spadek PKB Ukrainy nawet o 50% oraz kontynuację trendu spadkowego w latach 2023–2024. Na stole były prognozy przewidujące, że Ukraina powinna być już państwem upadłym. Rzeczywistość zaskoczyła ekonomistów – szok i spadek PKB trwał tylko do lata 2022 r., ale już w ostatnim kwartale 2022 r. Ukraina osiągnęła dno i zaczęła się szybko od niego odbijać, mimo straty kluczowych zakładów przemysłowych na wschodzie i południu, stanowiących trzon ukraińskiej gospodarki. Pomogła w tym oczywiście zachodnia kroplówka finansowa, która jednak na nic by się zdała, gdyby nie zdrowe podstawy ukraińskiej przedsiębiorczości. Ukraińskie firmy wyjątkowo dobrze zaadaptowały się do realiów stanu wojennego i gdy tylko rosyjskie wojska wycofały się z okolic Kijowa, Czernihowa i Charkowa oraz wyzwolono Chersoń, zaczęła się faza „nowej normalności”. Czyli nie tylko przetrwanie, ale również ekspansja i inwestycje na terenach oddalonych od frontu.

Paradoksalnie ukraińska gospodarka zniosła obecną pełnoskalową inwazję lepiej niż lokalną wojnę o Krym i Donbas z 2014 r. Wówczas wskaźnik realnego PKB na mieszkańca Ukrainy spadał przez kolejne 2 lata, w 2014 r. o 6,3% i 2015 roku o 9,4%. Dopiero 2016 r. przyniósł odbicie w postaci wzrostu o 2,3% (dane za Ukrstatem). Teraz inwazja z 24 lutego przyniosła recesję tylko w 2022 r., ostatecznie oszacowaną na ok. 30%. To większy spadek niż poprzednio, ale przy nieporównywalnie większej skali zniszczeń wojennych. W ujęciu kwartalnym ta negatywna dynamika trwała jedynie przez 3 kwartały 2022 r., a nie tak jak wcześniej przez 2 lata. To oczywiście ogromne straty, które jednak obejmują utratę i tak bardzo przestarzałych i problematycznych kombinatów metalurgicznych na Donbasie oraz kopalń węgla kamiennego, które jednak w ujęciu strategicznym były dla Ukrainy dużym obciążeniem w jej drodze do integracji europejskiej. Lobby przemysłu ciężkiego i wydobywczego było przez lata hamulcowym reform i oddalało Ukrainę od Unii Europejskiej. Ukrainie pozostała natomiast ta zdrowsza część gospodarki, zarządzana w europejskim stylu i nieprzeżarta korupcją oraz wschodnimi układami oligarchicznymi. Wśród niej – przemysł spożywczy oraz usługi (w tym IT).

Pozytywne trendy w gospodarce zaczęły się już jesienią 2022 r. W efekcie, według odczytu ukraińskiego PKB dokonanego przez Ukrstat w lipcu 2023 r., ukraiński PKB wzrósł w II kwartale 2022 r. rok do roku o rekordowe 21%. To oczywiście nie wzrost sensu stricto, ale odbicie się z niskiej bazy. Obecnie efekt bazy się skończył i w br. PKB Ukrainy wzrośnie według Ukrstatu i NBU (Narodowego Banku Ukrainy) o jedynie 3%-3,5%. Na plus, że w ogóle będzie to wzrost (o ile nie zostanie przyduszony przez embargo na produkty spożywcze). Niemniej jednak po ubiegłorocznym spadku Ukraina potrzebuje co najmniej 10-proc. rocznego wzrostu przez kilka lat, by nadrobić zaległości, tym bardziej że Europa i świat nie stoją w miejscu, a Ukraina powinna doganiać gospodarczo bardziej rozwinięte kraje, a nie oddalać się od nich. Przyduszanie tego wzrostu PKB przez ograniczenia w handlu zbożem i produktami spożywczymi budzi zatem określone emocje Ukraińców i nietrudno się domyślić, jak to jest odbierane.

Transformacja Ukrainy – koniec przemysłu ciężkiego

Jeszcze w 2010 r. Polacy przemierzający Ukrainę pociągiem z niesmakiem kiwali głowami, widząc widok za oknem: taki potencjalnie bogaty kraj, tyle czarnoziemów, mógłby wyżywić nie tylko całą Europę, ale również Afrykę, a to wszystko leży odłogiem. Rzeczywiście jeszcze 10-15 lat temu ukraińska prasa ekonomiczna była pełna analiz dotyczących przyczyn ówczesnej porażki Ukrainy jako państwa, które mogłoby być zbożowym potentatem, ale nie wykorzystywało tego potencjału. Co prawda eksport ukraińskich zbóż drogą morską już wtedy stanowił ważną pozycję w statystykach ukraińskich portów, a produkcja zbożowa miała duży udział w PKB, ale wciąż dużo ważniejsza była produkcja stali i wydobycie węgla. Trudno jest wskazać konkretny moment, kiedy Ukraina przestała być odbierana jako upadły kraj postsowiecki, który ma czarnoziemy, ale stojące odłogiem, a stała się kluczowym państwem dla zapewnienia bezpieczeństwa żywnościowego świata, a zwłaszcza Afryki. Czy to był 2010 r.? A może 2015 r.? Bardziej okolice 2020 r.? Raczej tego teraz nie rozstrzygniemy.

Wydarzenia wielkiej wojny lat 2022-23 przyniosły natomiast fundamentalne zmiany w strukturze ukraińskiej gospodarki, dotychczas opartej o przemysł ciężki, metalurgiczny i kopalnie węgla kamiennego. Cała niezależna Ukraina od 1991 r. była oparta o założenie, że co prawda Kijów jest stolicą i ma usługi (w tym IT), Lwów i zachodnia Ukraina są progresywne i prozachodnie, ale nie mają przemysłu, a serce gospodarcze Ukrainy leży w Doniecku, Mariupolu, Krzywym Rogu i okolicach, czemu cały kraj musi się podporządkować. W polityce kolejnych rządów dominowało przekonanie, że to ukraińskie zagłębie przemysłu ciężkiego na wschodzie jest co prawda przestarzałe, nie spełnia norm ekologicznych i przez to Ukraina może zapomnieć o szybkiej integracji z UE, ale interesom wschodnioukraińskich oligarchów trzeba podporządkować całą politykę gospodarczą (w tym kurs walutowy), a nawet i zagraniczną, bo taki jest układ sił w tym państwie i zastany porządek. W 2022 r. nagle okazało się, że to całe „serce gospodarcze Ukrainy” przestało istnieć. Co przy całym tragizmie z tym związanym paradoksalnie może umożliwić jej integrację z UE w jakimś rozsądnym terminie, bo nowa Ukraina będzie się opierać już na skrajnie odmiennych filarach gospodarczych: raczej małe i średnie przedsiębiorstwa, usługi, IT, rolnictwo i przemysł spożywczy, a nie kopalnie, huty i duże kombinaty.

Przemysł spożywczy – być albo nie być Ukrainy

Obecnie rolę silnika napędzającego ukraińską gospodarkę przejęło rolnictwo i przemysł spożywczy. Wbrew powszechnemu stereotypowi nie chodzi wyłącznie o produkcję i eksport surowców, czyli zboża i oleju słonecznikowego. Już w okresie 2000-2005 Ukraina miała całkiem rozwinięty i nowoczesny przemysł spożywczy, który już wtedy nie odbiegał pod względem standardów jakości, technologii i zarządzania od Europy Zachodniej. Duży udział miał tu zresztą kapitał zagraniczny (np. Nestle). Dzięki dostępności tanich surowców, energii i siły roboczej błyskawicznie rozwinęły się nowe ukraińskie marki spożywcze, które są cenione nie tylko przez ukraińskich, ale również polskich i europejskich konsumentów. Na półkach polskich sklepów już od kilkunastu lat możemy znaleźć m.in. ukraińskie słodycze (m.in. marka Roshen), keczupy, majonezy i sosy (marki Torczyn, Szczedro, Czumak), a także piwo i napoje bezalkoholowe (marki: Oboloń, Czernihiwske, Sławutycz). Wspomniane marki możemy znaleźć na półkach sklepów w prawie całej UE, w tym zwłaszcza w Niemczech i krajach bałtyckich.

To, co odróżnia wspomniane produkty spożywcze od wcześniej dominujących produktów przemysłu metalurgicznego i wydobywczego, to mniej więcej zdrowe, rynkowe i nowoczesne zasady funkcjonowania tej branży. Wydobycie węgla i produkcja stali na wschodzie Ukrainy były typowym przykładem oligarchicznego, wschodniego sposobu prowadzenia biznesu, wręcz o charakterze mafijnym i przemocowym. Sama produkcja rolna i obrót zbożem oraz olejami również jest w dużej mierze kontrolowana przez oligarchów. Natomiast przemysł spożywczy i piwowarski jest, nieco upraszczając, przykładem „ukraińskiego success story” na wzór zachodni, przemysłu zbudowanego w dużej mierze „na zielonej łące” i w oparciu o autentyczne zdolności menedżerskie oraz sukcesy w technologii i marketingu.

Na korzyść przemysłu spożywczego przemawia również olbrzymi dodatkowy popyt generowany przez ukraińskich imigrantów i uchodźców. W 2021 r. Ukraina miała według danych Banku Światowego niespełna 44 mln mieszkańców, a obecnie populacja Ukrainy jest szacowana na zaledwie 25-32 mln. W krajach UE może mieszkać obecnie nawet 10-15 mln ukraińskich imigrantów i uchodźców. Dla Ukrainy niekoniecznie musi to oznaczać katastrofę gospodarczą, ale tylko pod warunkiem, że te domniemane 15 mln konsumentów będzie kupować ukraińskie produkty i tym samym wesprze ukraiński eksport, co w dużej mierze ma miejsce. Przemysł spożywczy jest w tym kontekście dla przetrwania gospodarczego Ukrainy kluczowy, bo o ile ukraiński imigrant chętnie pójdzie do sklepu i kupi ulubiony keczup czy mięso (np. sało) ukraińskiej produkcji, to taki mechanizm nie zadziała w przypadku stali czy węgla, które kupują duże firmy, a nie pojedynczy konsumenci. Ukraińcy mieszkający w krajach UE chcą kupować ukraińskie produkty nie tylko ze względu na patriotyzm gospodarczy, ale też przyzwyczajenia kulinarne i zwykłą ludzką tęsknotę za krajem, którego wielu z nich (zwłaszcza mężczyzn w wieku poborowym) nie może odwiedzić. Dzięki popytowi generowanemu przez imigrantów i uchodźców ukraińskie produkty spożywcze zdobywają przyczółki na europejskich rynkach, a gdy już są dostępne i powszechne w polskich czy niemieckich sklepach, stopniowo zyskują popularność również wśród niezwiązanych z Ukrainą polskich czy niemieckich konsumentów. Przy tej skali emigracji w grę wchodzą naprawdę duże liczby – i to jest stawka w obecnej wojnie handlowej, nie chodzi tylko o samo nieprzetworzone zboże i oleje.

Polska branża morsko-handlowa przegrywa z niemiecką i łotewską

Ten dotąd dość skuteczny mechanizm ekspansji gospodarczej został jednak naruszony wskutek wiadomego embarga na ukraińskie produkty. Wbrew powszechnemu przekonaniu zakazy nie dotyczą jedynie zboża. Ograniczenia w handlu dotyczą także mięsa i wędlin (w tym popularnego sała, czyli słoniny), a także miodu i wielu innych produktów.

Prowadzi to do oczywistych ekonomicznych absurdów, które nie pozostają bez wpływu na stosunek Ukraińców do polskich i europejskich partnerów. Koło dworca kolejowego w gdańskim Wrzeszczu oraz w gdyńskiej Hali Targowej można znaleźć ukraińskie sklepy, które w mikroskali są dobrym wskaźnikiem interesujących nas zjawisk gospodarczych. Możemy w nich kupić m.in. ukraińskie piwo, keczupy, ogórki i pomidory w zalewie oraz ukraińskie słodycze – tu ograniczeń nie ma. Kuriozalne jednak jest to, że niemal połowa „ukraińskich produktów” w tego typu sklepach to zamienniki, nieudolnie udające produkty rodem z Ukrainy. Zamiast ukraińskiego sała, kiełbasy, grzybów i ryb są produkty z Łotwy, a wiele „ukraińskich” przysmaków to produkty niemieckie udające produkty ukraińskie. Z jednej strony jest to pewnym ekonomicznym kuriozum, a z drugiej strony pokazuje, że niemiecki i łotewski biznes potrafił zająć niszę obsługi popytu generowanego przez ukraińskich migrantów w Polsce, podczas gdy trójmiejski biznes oddał to Niemcom i Łotyszom walkowerem.

Przejdźmy zatem do konkluzji. Jak przekonuje przykład sukcesu ukraińskiego przemysłu spożywczego, jest to sektor oparty na zdrowych zasadach gospodarczych, w którym sukcesy wypracowali ciężką pracą młodzi, zdolni, znający języki i zachodnie standardy ukraińscy specjaliści – i zostali za to w pewnym sensie ukarani odgórnym embargiem. To budzi uzasadniony żal i sprzeciw. Fakt, że w polskich metropoliach portowych (Trójmiasto i Szczecin) obsługę intratnego biznesu importu ukraińskich produktów spożywczych i „ukraińskich sklepów” nie przejęła miejscowa branża morska i handlowa, ale biznes niemiecki i łotewski, świadczy niewątpliwie o wielu deficytach, jakie ma nasze środowisko w rozumieniu ukraińskich realiów i możliwości biznesowych.

Osobną kwestią jest to, na ile opisane wyżej nowe trendy mogłyby przełożyć się na przeładunki ukraińskich towarów w polskich portach. Na wielkie liczby nie ma co liczyć, ponieważ trudno sobie wyobrazić statki pełne ukraińskiego keczupu płynące z Gdańska gdzieś w świat czy nawet do Skandynawii. To tak nie działa. Ważniejsze jest coś innego, to, z czym mamy do czynienia w łotewskiej i niemieckiej branży morskiej, która dzięki ogólnemu obyciu i doświadczeniu w handlu morskim i kontaktach międzynarodowych potrafi wykorzystywać to doświadczenie również do takich sposobów robienia biznesu jak zarabianie na funkcjonowaniu ukraińskiego sklepu w gdańskim Wrzeszczu. Zauważmy, że to nie trójmiejski biznes morski zdobył dzięki handlowi morskiemu i międzynarodowemu taką pozycję, by prowadzić tego typu pośrednictwo w handlu Ukrainy z Łotwą i Niemcami, ale niemiecki i łotewski biznes przejął intratny i łatwy do wzięcia handel produktami spożywczymi Ukrainy z UE również w Trójmieście.

Jakub Łoginow

PRZEZJakub Łoginow
ŹRÓDŁONamiary na Morze i Handel 20/2023
Poprzedni artykułAtaki wewnętrzne i polityka
Następny artykułFESCO w atomowym holdingu