Obecny potencjał europejskiego przemysłu okrętowego obejmuje 300 stoczni, 28 tys. firm produkujących wyposażenie i kooperujące ze stoczniami, a roczna produkcja sektora to 128 mld euro. Zatrudnia on 1,1 mln wysokiej klasy specjalistów, a wartość nakładów na badania i rozwój w tej branży to 9% jej rocznego obrotu. Takie dane przedstawia SEA Europe, organizacja zrzeszająca przedstawicieli europejskiego przemysłu okrętowego.
Mimo to cały czas przegrywa konkurencję z Chinami, których udział w rynku okrętowym wynosi obecnie 50%, jeżeli chodzi o całkowity portfel zamówień i 62% w przypadku zamówień złożonych w 2024 r. Co ciekawe, większość kontraktów na nowe statki z chińskich stoczni podpisali europejscy armatorzy, podczas gdy chińscy odpowiadają za zaledwie 13% portfela zamówień. Zresztą chińscy armatorzy zamawiają statki niemal wyłącznie w swoim kraju, podobnie jak armatorzy z Korei Południowej. W Japonii sytuacja jest bardziej zróżnicowana, ale wciąż z przewagą lokalnych zamówień, Natomiast 91% zamówień z Europy trafia poza nasz kontynent.
Christophe Tytgat, sekretarz generalny SEA Europe, zwrócił uwagę, że sytuacja europejskiego przemysłu okrętowego systematycznie pogarszała się od lat 70., a przyspieszyła w okolicy 2000 r. Głównym tego powodem było i dotąd jest to, że Unia Europejska ma podejście horyzontalne do gospodarki, co oznacza, że niezwykle skomplikowany organizm, jakim jest stocznia, traktowany jest na takich samych zasadach jak np. fabryka butów. Tymczasem w Chinach czy Korei Południowej przemysł stoczniowy jest traktowany jako sektor strategiczny, co skutkowało wprowadzaniem przez te kraje systemu zachęt i ochrony dla tej branży. Europa, chcąc odbudować przemysł okrętowy, musi podjąć podobne kroki.
Dostęp do dalszej treści jest ograniczony tylko dla prenumeratorów. Zaloguj się lub zarejstruj przy użyciu kodu zaproszenia, który otrzymałeś/otrzymasz wraz z prenumeratą.